Jak zapewne zauważyliście, sporo ostatnio w blogu recenzji filmów i książek, gdzie „sporo” mówię trochę na wyrost, zapowiadając tym samym kolejne. Dzisiaj recenzji nie będzie, ale również poruszamy się w temacie kultury, szeroko pojętej, z naciskiem na tę osobistą, w kinie. Lecimy!
Wybrałem się niedawno do kina w towarzystwie istotnie pięknej kobiety. Ta wiadomość, odpowiednio rozwinięta i ozdobiona (nie mylić z ubarwieniem), z powodzeniem mogłaby stanowić całą esencję wpisu. Nie zamierzam jednak grać na nosie zazdrośnikom ani innym „trzepiekońskim”, toteż nieodłączną otoczkę erotyczną wyjątkowo pominę.
Zapraszając kogoś do kina, które z pełną świadomością oraz premedytacją określasz mianem „swojego”, zależy Ci, aby osoba ta doświadczyła samych przyjemnych bodźców i nie opuściła zdegustowana przybytku szybciej, niż się w nim znalazła. O ile całkiem gładko przeszliśmy przez kasy biletowe, jak również bez większych trudności dotarliśmy ruchomymi schodami na pierwsze piętro przeznaczenia, tak na powyższym poziomie niemal z miejsca zetknęliśmy się z tak zwanym chamstwem konsumpcyjnym, szeroko rozumianym.
Już w poczekalni, przed salą…
Jakiś gość o metroseksualnych cechach fryzury i ubioru rąbał popcorn, bo ciężko w innych słowach określić tempo i bezmyślność, z jakimi sukcesywnie, całymi garściami, umieszczał prażone ziarna kukurydzy w bezdennych otchłaniach swego otworu gębowego, przywodzącego na myśl przepastny dziób pelikana.
Niestety, nie on jedyny….
Nachosy z sosem salsa, razy dwa
Siedzący niedaleko nas chłopak jadł z taką determinacją, jakby wypuszczono go przed chwilą z obozu dla więźniów politycznych w Korei Północnej, pomijając oczywiście fakt, że z rzeczonych nikt zwyczajowo wypuszczany nie bywa, no chyba że nogami do przodu. Jego szczęka odgrywała perfekcyjnie skoordynowany choreograficzny układ taneczny z żuchwą, po brodzie zaś spływał mu czerwony sos salsa.
– Cóż za impertynencja – szepnąłem do ucha mej towarzyszce.
– Impotencja? Nie w twoim wypadku – odpowiedziała z pełnym przekonaniem.
Tośmy się dogadali, chociaż konkluzja całkiem zgodna z prawdą.
Do tegoż samego kretyna, miłośnika kuchni hiszpańskiej dla ubogich (ładna mi okazja: 15zł za trochę przesuszonych, stwardniałych chipsów i kleks sosu! Razy dwa!), mniej więcej w połowie seansu zadzwonił telefon. Fakt ten został najpierw zasygnalizowany wszystkim obecnym (i prawdopodobnie również mieszkańcom Antyli Holenderskich) za sprawą dzwonka w stylu techno, ustawionego w tryb narastający. Gdy wyżej wymieniony idiota uporał się już z wydobyciem irytującego urządzenia z odmętów i nawet jemu nieznanych zawiłości kieszeni spodni w typie bojówek, oślepił wszystkich (nawet tych niewidomych) promieniście niebieską poświatą 20-calowego wyświetlacza.
– Gnojek!– rzuciłem w myślach, chociaż tego ostatniego nie jestem tak całkiem pewny.
Jak Babcię kocham, gdybym tylko miał dłuższą (tak ze 3 razy) rękę, palnąłbym go przez łeb, z przyrodzoną fantazją, aż by mu ta pusta dyńka z patyka spadła i poszybowała w kierunku Bliskiego Wschodu; już tam by wiedzieli, co z nią zrobić.
Ogólnie, co drugi obecny trzymał w łapie włączony telefon. Przychodzą obejrzeć film czy siedzieć na fejsie, pytam nie tyleż grzecznie, co retorycznie? Ja sam, pomimo że jestem tak nieprzyzwoicie popularnym i rozchwytywanym blogerem, na ten czas olałem całkowicie sprawy internetowe i z dziką przyjemnością zagłębiłem się w innych uciechach, tj. oczywiście w doznaniach płynących z wielkiego ekranu.
Gdy tylko zgasły światła, a zebrani uzyskali pewność, że projekcja filmu rychło się rozpocznie, dało się słyszeć donośne wystrzały otwieranych puszek. Piwko! Przyznam szczerze, że pierwszy raz się z tym spotkałem, bo „za moich czasów” piwa się jednak do kina nie przynosiło; teraz weszliśmy biernie na nowy poziom bezczelności i wcale nie jest nam z tym dobrze.
Dalej na lewo od nas siedziały jakieś dwie dupy. Dupy jak dupy, nic specjalnego, zwłaszcza gdy ma się obok siebie prawdziwy, na dodatek w pełni świadom swych krasnych wdzięków, kwiat słowiańskiej kobiecości. Dziewczyny jadły ciastka czekoladowe z Biedronki i dziko umorusały się tą czekoladą, szybko przybierając wygląd Murzynka Bambo, czego oczywiście nie dostrzegały, bo było przecież ciemno.
Grunt, że Buster widzi wszystko.
♦
Całości wątpliwego efektu dopełnił pewien spóźnialski, dwumetrowy chłopak w zbyt luźnych ciuchach, który wypieprzył się na schodach z colą i wiadrem popcornu. Mając tyle wzrostu też zapewne bym tak zrobił, powiem więcej: zrobiłbym tak pomimo braku cech koszykarza, ale że ręce miałem wolne i w pełni chwytne, to mogłem ich funkcje wykorzystać w znacznie bardziej stosowny sposób; czego szczegóły znowuż pominę, wiedzcie jednak, że było gorąco. I kulturalnie!