Quantcast
Channel: Rozrywka – Blog Bustera
Viewing all articles
Browse latest Browse all 27

Serduszka!

$
0
0

No więc, wybrał się Buster do hipermarketu. Nie jest to zjawisko częste, bo od ręki mógłbym wymienić najmniej sto bardziej przyjemnych sposobów na mitrężenie wolnego czasu, gdzie dokładne liczenie kryształków cukru w cukiernicy wcale nie zajęłoby końcowej pozycji.

W każdym tygodniu zdarza się jednak dzień, w którym biedny Buster zauważa, że w zamrażarce nie ma już ani jednej bułki, a wszystkie zasoby sera żółtego i topionego podprowadziły myszy. Nie ostał się żaden słoik dżemu (o miodzie nie wspominając – wszędobylskie niedźwiedzie!), a termin ważności konserwowej szynki, w połączeniu ze znacznym nabrzmieniem wieka puszki wysyła jasny komunikat: „należało mnie spożyć przed pierwszą wojną burską, szukaj dalej albo jedź na kebab”. Nie bojkotuję muzułmanów w czambuł, ale oferowana przez nich strawa – chociaż w odpowiednim wykonaniu pieści kubki smakowe jako starożytna ambrozja czyniła to z boskimi – nie jest tym, co można byłoby przetrzymać w lodówce przez kilka dni, bezstresowo czerpiąc z zasobów w okresach narastającego głodu.

kot w lodówce

Jako człowiek niezmiernie poukładany (gdzie słowa te powinny zawierać się w cudzysłowie jak stąd do Władywostoku), zawsze uprzednio planuję budżet i przygotowuję listę zakupów. Zupełnie drugorzędnym zdaje się być fakt, że zazwyczaj zapominam zabrać jej z blatu biurka, a jeśli już jakimś trafem wezmę, to potem kompletnie olewam zapisane tam paragrafy.

Bo fajne śrubokręty (chyba czas zorganizować wyprzedaż garażową), bo kiermasz taniej książki. Albo zauważyłem super ekstra szklaneczki, wprost idealne do coli. Na dalszy plan schodzi wówczas całkowity brak miejsca w kredensie i okolicznych szafkach, gdy Buster widzi niezłe szklanki, to nie ma, no… sami wiecie czego i gdzie… Byle tylko się przełamać i tam pojechać.

Kierunek Carrefour

Gdy w końcu, po wyczerpującej, wielogodzinnej wewnętrznej batalii docieram do sklepu i chwytam za wózek, natychmiast nabieram ochoty na obfite zakupy. Niczym Dr Jekyll (a może Mr Hyde?) buszuję pomiędzy regałami z chemią motoryzacyjną, z gracją emerytowanej baletnicy płynnie przechodząc do chipsów, skąd droga do stoiska z piwem wiedzie już krótka i prosta. Dranie, specjalnie to robią! Ach tak, orzeszki. A może masło orzechowe? Ok – jedno i drugie. Zupki chińskie… nie, to przecież tydzień zdrowego żywienia. Chwytam więc jeszcze połówkę Wyborowej i z dziwnym zainteresowaniem zaczynam spoglądać w kierunku papierosów. Zanim spowije mnie wyimaginowany aromatyczny dym palonej samozagłady, umykam czym prędzej do działu gospodarstwa domowego, przez cały czas omiatając wzrokiem twarze (a potem – dzięki obrotowym umiejętnościom szyi – również krągłe tyłki) co bardziej atrakcyjnych dziewcząt, w locie chwytając jeszcze arbuza.

Prawdziwą jest plotka, że Buster dostrzega ludzi znacznie szybciej zanim oni są w stanie oznaczyć jego wcale charakterystyczną posturę, także jeśli mnie rozpoznasz i znaliśmy się już wcześniej, a ja pozuję na Raya Charlesa (ciemne okulary również są tu nie bez przyczyny), to jasny sygnał, że po prostu cię ignoruję. Chyba że wyglądasz jak ta blondynka z ABBY i z równym wdziękiem zanucisz rytmicznie piękną melodię… ach! Zejdźmy na ziemię.

Jakieś szczotki

Wcale nie jakieś, bo oczekiwania konsumenckie miałem całkiem ściśle sprecyzowane. Włosie twarde i szorstkie jak trzydniowy zarost Wikinga, zakotwiczone na 20-cm długości giętej rączce. Panie proszone są z tego miejsca o wyłączenie pewnej sfery wyobraźni. Ja naprawdę chciałem kupić szczotkę do czyszczenia domowych powierzchni i nic nie mogło mi w tym przeszkodzić. Czy aby na pewno?

Z niemałymi trudnościami znalazłem stosowny regał i już miałem rozpocząć porównanie kilku produktów w kategorii cena/jakość, gdy moich uszu dobiegł przyjemny głosik, formujący się w walentynkowy wyraz:

– Serduszka!

Nie minęło parę sekund, jak ujrzałem emitor tych dźwięków: płci żeńskiej, na oko dwuletni i w tym momencie niezwykle z siebie zadowolony.

– Serduszka! – powtórzył

Ten mini-głośnik przenośny znajdował się w sklepowym wózku, niestrudzenie pchanym przez jego matkę (Polkę) rodzicielkę. Uśmiechnąłem się pod świeżo ogolonym wąsem i nawet sobie pomyślałem:

– O, jakie miłe dziecko.

– Serduszka!

Już nie było tak miło.

– Serduszka!

Chyba postradałem zmysły, uznając to dziecko za miłe.

– Serduszka!

Chyba na pewno.

– Serduszka!

I tak co 3 (słownie –trzy) sekundy. Dodam, że przebywali przy kolejnym regale, ale natężenie dźwięku było tak dojmujące, że czułem jakby stymulator tego głosu znajdował się bezpośrednio w moim mózgu.

Ok, to może wybiorę szczotkę i spadam.

– Serduszka!

Ta, czy może tamta?

– Serduszka!

Kit z tym! Pierwsza z brzegu będzie najlepsza.

1436663376

– Serduszka!

Biorę i…

Czym prędzej w długą!

Doskoczyłem do wózka i napieram co sił. Ten, wyładowany po brzegi wszelkim możliwym dobrem i złem, ani drgnie. Nawet cholerny turbo diesel, którego moment obrotowy urywa głowę i klejnoty, na nic by się tutaj zdał. Jak Dawid z Goliatem w kakofonii muzyki Tercetu Egzotycznego, skazany jestem na niechybną porażkę i zaraz padnę tutaj, na polu nierównej bitwy, a upiorne dziecko stanie nad świeżymi zwłokami pokonanego i z niewinną radością wygłosi swoją zwyczajową mono-litanię. To nie może się tak skończyć! Sposobem, Buster, sposobem! Rzut oka pod koła. No tak, jakiś idiota przewrócił kij od mopa, a ten zablokował tylny napęd, tworząc coś w rodzaju klina. Być może nawet byłem to ja, atoli nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Bieg wsteczny, ślizg i jazda – wspominam dla porządku, że w nieustannym akompaniamencie „Serduszek”, które, słyszane już po raz czterdziesty piąty, odciskały piętno na psychice mimowolnego odbiorcy większe aniżeli bite dwie godziny spędzone pod chińską torturą kropli wody, wymierzonej centralnie w czoło.

Jak z deszczu pod rynnę, wchrzaniłem się prosto w pampersy

Dla pełnego efektu, powinienem był jeszcze dostać w twarz pieluchą z zawartością, z impetem ciśniętą przez zniecierpliwioną matkę wstrętnego bachora.

Historia ta utwierdziła mnie w przekonaniu, jak mocno nie trawię dziecięcych zachowań i jak bardzo brak mi tolerancji oraz cierpliwości, i – co najlepsze – że nie mam najmniejszego zamiaru nad tym pracować.

Mój dawny kolega, Pierre, zwykł mawiać przed ośmiu laty:

– A co ty będziesz się angażował już teraz w trwałe związki… rodzina i dzieci, a potem rychły rozwód, życie w większości przypadków pisze właśnie takie scenariusze (a i sam Pierre był nielichym literatem) Pomyśl… ci straceńcy będą się bić o majątek, niczym pazerne wieprze szarpać po sądach, zapominając o dawnej, tak zwanej miłości, a ty będziesz się wtedy, z uśmiechem od ucha do ucha i niedoścignionym poczuciem pulsowania w kroczu (to już sam dodałem), umawiał na randeczki.

Pierre miał rację – grunt to zdrowe podejście, chociaż bezbrzeżnie szczęśliwi ci, trwale połączeni przez uczucie, romantyzm, zrozumienie i wzajemnie uzupełniającą się seksualność; za swoją beztroskę finalnie pokarani dziećmi.

Możliwe wrażenie niedokończonego wątku to nic innego jak furtka, pozostawiona otwarta dla dalszych rozważań – nie można wszak rozpisać zbyt wiele za jednym podejściem, bo znudzony Czytelnik to martwy Czytelnik. Bywajcie zdrowi i do zobaczenia w hipermarkecie!


Viewing all articles
Browse latest Browse all 27